------------------------------
sory za błędy - słaby skaner
-----------------------------
mała lady pank
i dyskretny swąd piekiełka
leszcze w samolocie wydawało mi się, że jest to
Zespól. Ale już na płycie lotniska w Nowym Jor-
ku Mśc/sfawski zapodat, że bez względu na to, czy
im kontrakt wyjdzie czy też nie — on i tak nie wra-
ca. Po prostu zrywa się i koniec — Wojtek Korze-
niewski, szef Biura Usług Promocyjnych, a tym ra-
zem główny pomysłodawca promocji Lady Pank w
USA, nie sprawia wrażenia człowieka wstrząśniętego.
l doda|e: To już nie jest kapela, to jest polski stan-
dard.
Wiadomości z USA są smutne. Płyną do nas stru-
mieniami i nie jest to wynik szalonej operatywnośt i
redakcji. Raczej efektywności narodowej. Wracają
ludzie i mówią, piszą do nas listy. Adam Kreusch,
Chicago:
To straszne, 1.0 (i ludzie tu wyprawia/s). Robią z
siebie szmaty. Kiedy przed rokiem z kawałkiem lą-
dowałem w Chicago, hyfem pefen wiary w potęgę
polskiego rocka. Tymczasem te wszystkie gwiazdy, a
widziałem ich tu trochę, na widok bożka dolara za-
pominają, że Polonia to tak, jakby ktoś Wącbock
wyrwał z ziemia i rzucił gdzieś na północy Chicago.
'Tu rządzi plotka i wredna zawiść. Tu w kilka godzin
wie się o delikwencie wszystko, czego się nie wie-
działo w Polsce i to za jego wydatną pomocą. Nasz
rozgoryczony Czytelnik przedstawia w swym liście
przykłady... Borysewicz, do którego w PRL strach by-
ło podejść, tu sani przysiada się do stolików i za po-
stawionego drinka sprzedało informacje typu, „wlaś-
iiir wy .........lii Panasewi(/a '/. zespołu (jednego
(/niii> lub „właśnie kopna! K h ws/.yslki(h w (/(//)(,',
ho grac nie umieli]" (dnia innego). Przy barze lego
koledzy opowiadają z kolei, Izę szczegółami), jak to
łan Bo „właśnie ich walnął na dwa tysiące dolarów,
które zainkasowal na rzekomy transport sprzętu"...
Polonia cieszy się i piszczy z zachwytu, ho wszyscy
tutejsi nieudacznicy znajdują w tym potwierdzenie
taktu, iż rzeczywiście opuścili szambo. Mity walą się
w gruz... Mnie już nic nie zdziwi, nawet to, że nasze
miejsce jest gdzieś w okolicy Murzynów i Portery ka-
now, a daleko od Włochów, Niemców czy choćby
Czechów, którzy zupełnie na odwrót — trzymają
>łę ze sobą mocno. Nie będę wspominał co przy
<»A?/; koledzy i LP wygadują o swoich kolegach z
inrmh po/s k H h kapel, bo lo obrzydliwe, ,i/c na-
prawdę robią wszystko, by żadna znana grupa i PRL
me mogła tu przyjechać...
Innymi źródłami są sporadyczne telefoniczne kon-
takty członków kapeli ze znajomymi w kraju i za.
.yanną. Wynika z nich, że aktualnie Lady l',ink są
me tvie skłóceni, ile każdy szarpie cos na własną rę-
kp. J pH-mad^e powodu/cl, że mus/ą /c sobą stawać
ru 'M.erue od czasu do czasu. Na scenach gastrono-
micznych lokali oczywiście.
Wiadomo, że decyzję o pozostaniu podjęli rów-
CB Wimeli Cola {minimum dwa lata) i... Janek Bo
tonę •UWTT ile tu zostanę, może dwa lata, może pięć,
moflp me wrócę wcalel. Wojtek Korzeniewski nie
dprzpi-za mtormacjom: Chciałem, żeby im wyszło,
stp tvlw dLttey że byłem przekonany, iż są to za-
mottouH.f. Teraz wiem, że to pomyłka. Mam wiele
fiUmuf.f. ktocą się permanentnie, co i rusz ktoś
•Kitehyp t zespoki lub sam odchodzi. Snują bajki o
kwac- ZH m ich.
MCMT nie wdaje się w plotki. Wysoko posta-
wiony uradnŁ tej instytucji ujmuje rzecz dyploma-
tw3fVK N» marny wpływu na to, że polscy artyści
wfeotoff stąd z przekonaniem, iż cały show husi-
fiess USA cwka właśnie na nich. Ta sprawa może i
f»-tf 1'Twi mężna ale to żaden szok, ho jeszcze nikt
rw zapfwnttmaf oczekiwanej tam dużej klasy
W o karierze. uparty o nie wiadomo co. kończy .s/c
—łpc po raz kolejny w ten sam sposób: zagrali co
mięt do zagrania, teraz dograją to, co mogą, czyli
/dfc/J wuysikie możliwe lokale pok>niine i niewy-
kluczone, że na koniec zasilą tamtejszy rynek na
stale. Rynek pełen już takich facetów.
Lakt. W samym Chicago zostało na stałe bardzo
wielu polskich muzyków różnej reputacji — od
Andrzeja Zielińskiego, twórcy i lidera Skaldów, po-
przez Happy End (w komplecie) aż po SBB (Adam Pi-
lawa). Nie jest tajemnicą, że szybko musieli zapo-
mnieć o karierze i szukać pracy w restauracjach
(Sygitowicz), bądź w ogóle poza branżą w fahiy-
kach, „na sprzątaniu", ,,na dachach", czy jako goń-
cy polonijnych firm wysyłkowych. Słane stamtąd
wieści o ,, sukcesach na amerykańskim rynku" miały
utrzymywać fanów w ojczyźnie w przekonaniu, iż
(.oś się kret i, drzwi do sławy już uchylone. To
wszystko nici tuszować fwidt'nlny upadek — komen-
tuje jeden z członków Budki Suflera. Wiadomo, /e
rozterkę wspiera alkoholizm, nazwijmy rzecz po
imieniu, permanentny... Trudno oprzeć się
wrażeniu, że cały polonijny show business obraca
się wokół butelki.
Oddajmy głos szefowi jednej z najbardziej wzię-
tych polskich kapel restauracyjnych, który zastrzegł
sobie anonimowość (n/e chcę maczać się w tym
gównie...); Żal mi ^ygitowic/a, bo to świetny gitarzy-
sta, któr}' kompletnie się tu. zatrat ił. l lada moment
może mie^' kłopoty, lanek Bo w dość brutalny spo-
sób usiłował go pozbawu pracy w /.espolf grającym
w klubie „Cardinal", co i rusz /.ag.idywał s/A'la tego
lokalu i zarazem bandleadera, Wlodka Wandera,
tekstami typu „co ten ^ygit wygrywa, skońc/yl się,
wyr/uć go, /cł (o zrobię lepiej. Chodziło o 250 ha-
ksow tygodniowo".
Pan Semper, jeden z organizatorów polonijnych
tur polskich wykonawców, przekazuje w rozmowie
telefonicznej: la luz doprawdy nie wiem kogo z Pol-
ski zapraszać. Każdy, kto tu przyjeżdża powtarza to
samo: że tylko on fest w PRL dobry, na/lepszy, a
reszta się nie liczy Do Nowego Jorku płyną informa-
cje, że Markowski z Perfertu jest murarzem i pracu-
je na budowie. Maanam to alkoholicy. Ciechowski
grać nie umie, a nowe kapele nie istnieją lub są że-
nujące l taki mamy tu obraz. Nikt nie ma i zasil
If/d/ić do PRL i lf'g(> ws/ysikifgo sprawd/M.
Pani Misia Duńczykowa, jedna z najbardziej za-
służonych pracownic PAGARTU, mćiwiła kiedyś na
odprawach wszystkim jadącym do USA artystom:
Nie da/cię się omamić dolarowi, ho to strasznie
zhidna rzecz. Wyzwala nieprawdopodobne mecha-
nizmy, które każą poniżyć się i nawet wykończyć
najbliższych. Wykonujcie swoją pracę i dawajcie ją
wykonać innym. Przeciwnikiem nie jest wasz polski
kolega z branży — jest nim amerykański manager i
tamtejsze gwiazdy. Spróbujcie ich wykończyć, a nie
siebie samych. Nie wiemy, czy nauki te otrzymali
aktualnie przebywający w USA polscy artyści, jak
choćby satyryk Janusz Rewiński, który prezentuje
się tam nieoczekiwanie jako mecenas polskiego roc-
ka i feruje wyroki w rodzju Te gnojki grać rye umie-
ją, rock tak naprawdę nie istnieje. Niezły jest tylko
Uniyerse...
Całość opracowali z niesmakiem
(y). Szpieg.
Z OSTATNIE) CHWILI:
LADY PANK definitywnie przestało istnieć. Ich in-
dywidualne losy są nieznane. Kto, kiedy i czy w
ogóle wróci do PRL — nie wiadomo. Tak zakoń-
czyły się losy tej jednej z najlepszych (co by nie
mówić) kapel PRL w ostatnich latach. \5
100. THE IMPRESSIONS: „People G«t
Ready", ABC 1965
(Curtis Mayfieid) (prod. C. Mayfieid)
Mayfieid, lider zespołu: Kiedy obracasz się wśród
kaznodziejów, prędzej czy później dostrzeżesz ich
s/owa w twoich własnych piosenkach... Ten kawałek
miał być taki ewangeliczny..
99. BILLY JOEL: „Uptown Girl", Columbia
1983
(Billy Joel) (PhiI Ramone)
Joel: Jak się tak przyjrzeć tekstowi „Uptown Girl", to
to iest kawał gniotą Ale w ogóle dobry numer do ra-
dia.
98. 0'JAYS: „Back Stabbers", Philadelphia
International 1972
(Leon Hurf. John Whitehead, Kenny Gambie)
0'Jays długo wzbraniali się przed nagraniem tego
utworu, nb. napisanego przez ich producentów w
studiu w trakcie prób tria. K. Gambie: Polubili to do-
piero. kiedy stało się hitem.
97 DEREK ANO THE DOMINOS: „Layla",
Atco 1972
^
(Eric CIapton, Jim Gordon) (Tom Dowd i De-
rek And The Dominos)
CIapton: Jestem niewiarygodnie dumny, że to napi-
sałem. Nie potrafię przejść do porządku nad tym, że
mam coś tak potężnego w zanadrzu Zawsze, kiedy
to gram, jestem oszołomiony.
96 LED ZEPPELIN: „Whole Lotta Love",
Atlantic 1969
(Jimmy Page, Robert Plant, John Pauł Jones,
John Bonham) (Jimmy Page)
Plant: To byty czasy dobrej zabawy Dopiero kiedy
zaczynaliśmy myśleć, wychodziliśmy z. ram cham-
skiego rocka i pozwalaliśmy sobie na małe wyciecz-
ki...
95 THE POLICE: „Every Breath You Ta-
ke", A And M 1983
(Sting) (Hugh Padgham i The Police)
Sting: Pozornie była to romantyczna piosenka miłos-
na. A tak naprawdę tu chodzi o śledzenie i kontrolo-
wanie kogoś do n-tej potęgi. Ludzie mówią: ..To mo-
jej żony i moja ulubiona piosenka..." A ja wtedy aż
warczę!
94 EDWIN STARR: „War", Gordy 1970
(Norman Whitfieid, Barrett Strong)
CIĄG DALSZY NA STR. 13
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz